Stay Away!
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Mrok w południe/Powrót boga

Go down

Mrok w południe/Powrót boga Empty Mrok w południe/Powrót boga

Pisanie by Hotaro Kyomi Nie 31 Sie 2014, 21:24

Świat stanął w ob­liczu zagłady, od zaw­sze stał nad prze­paścią ale do­piero dzi­siaj sza­la się przechy­liła. Cały świat niczym ciężki ka­mień spadł z ur­wiska, nie wie­dział co go cze­ka na do­le, głębo­ka toń która za­mor­ty­zuje upa­dek czy może ska­lis­te wyb­rzeże. Nikt nie mógł prze­widzieć co się sta­nie gdy bóg wróci na ziemie które na­leżały do niego. Przez wieki od­da­wano mu chwałę, wszys­cy bez wyjątku, wieśniak, chłop, król czy ce­sarz. Wszys­cy wie­rzy­li w niemożliwą do uchwy­cenia władzę która miała spra­wować pieczę na całym światem, wie­rzy­li w te­go które­go nie by­li wsta­nie dot­knąć czy na­wet zo­baczyć. Nie nam oce­niać na ile moc­na i sil­na była to wiara, ufa­li mu żeby przez tą wiarę wie­rzył w nich pros­ty lud. Jed­nak co zro­bić gdy ten który miał być dob­rem okaże się naj­czys­tszym złem i nienawiścią.
Minęły cza­sy królów i mo­nar­chów, każdy mógł stać się królem czy po pros­tu kimś ważnym, jed­nak w biegu his­to­rii zat­ra­ciła się w dużej mie­rze wiara w te­go który ma powrócić, w te­go które­mu trze­ba przy­goto­wać przy­wita­nie. Świat zat­ra­cił wiarę na rzecz roz­wo­ju i pośpie­chu. Nad­szedł ten dzień, ten które­go starzy się ba­li a młodzi z niego kpi­li. Bóg wrócił jed­nak nie by zba­wić świat a go za­kończyć jak właści­ciel lik­wi­dujący ko­lonie mrówek która zwyczaj­nie się znudziła. Ten który wrócił był wściekły że je­go włas­ność za­pom­niała o swoim stwórcy i wład­cy, całko­wicie za­pom­nieli by od­da­wać mu hołdy i należną cześć. Stwier­dził że nad­szedł ich czas, wszys­tko zos­tało zniszczo­ne, pom­ni­ki ludzkości w posta­ci wiel­kich sto­lic przes­tały is­tnieć, zos­tały tyl­ko gru­zy i po­pioły, wszys­tko płonęło, pa­nował niewyobrażal­ny hałas i pa­nika. Dzieci i ich rodzi­ce próbo­wali się ra­tować przed og­niem i wy­bucha­mi znikąd, chcieli uciekać za rze­ki, morza. To było na nic, każąca ręka bo­ga była nie przebłaga­na a je­go ogień nie znał litości, pa­lił wszys­tko co tyl­ko spot­kał na swo­jej drodze. Parę osób przeżyło, bo bóg wie­dział że oni by­li wier­ni, w natłoku codzien­nych spraw znaj­do­wali czas by od­dać cześć i chwałę swo­jemu bo­gu. Nie było to jed­nak błogosławieństwo, życie da­ne przez bo­ga było przek­leństwem, chciał by ci którzy zos­ta­li dos­tar­czy­li mu roz­rywki, krwa­wemu i ok­rutne­mu bo­gu który wy­bił prak­tycznie cały ga­tunek ludzki, potrze­bował jeszcze więcej roz­rywki, chciał być za­dowo­lony przez to co sam stworzył.
Imiona, naz­wiska czy słowa przes­tały mieć znacze­nie po­nieważ mści­wy bóg za­kazał mo­wy, w jed­nej chwi­li wszys­tko ucichło, prze­rażająca cisza która wżynała się w głowę jeszcze bar­dziej niż ogień stworzy­ciela. Coś co nie niszczy w da­nej chwi­li a ma działanie cza­sowe, coś co nie da­je wyt­chnienia. Świat nig­dy nie był tak cichy. Ziemia żarzyła się og­niem przed wjaz­da­mi do sto­lic nieg­dy­siej­szych potęg techno­logicznych, kul­tu­rowych, mi­litar­nych czy po­litycznych. Te­raz te wszys­tkie mias­ta były je­dynie ruina­mi w których żyły żywe tru­py. Bóg bał się że os­tatnie sztu­ki będą chciały po­pełniać samobójstwa więc us­ta­nowił że w je­go no­wym świecie nie może is­tnieć sa­mobójstwo, roz­ka­zał i tak się stało. Przemówił także że przet­rwa­li mogą um­rzeć tyl­ko z ręki in­ne­go przet­rwałego, po­wie­dział też że nie ma nadziei dla świata który od­wrócił się od bo­ga. Usłyszeć ta­kie coś od stworzy­ciela świata w którym się żyje było niczym cier­pienie Pro­meteu­sza.
Po trzech dniach niemożli­wego do ugasze­nia pożaru nas­tała noc, niebo wciąż czer­wieniało niczym pamiątka po strasznych wy­darze­niach os­tatnich dni. Ogień zgasł sam z siebie, nikt nie próbo­wał go gasić, tak po pros­tu prze­padł. Nie wielu przet­rwałych było wsta­nie spo­koj­nie zasnąć. Głos zos­tał zakazany więc nie mog­li na­wet płakać, wyk­li­nać i pro­sić o wy­bacze­nie, czym jest życie, czym jest gatunek ludzki który nie jest wsta­nie się ko­muni­kować. W mieście Me­niz życiem przeklęto trzy oso­by, niez­na­ne so­bie trzy jed­nos­tki które wie­rzyły w dob­re­go i spra­wied­li­wego bo­ga który oka­zał się był zwykłym mścicielem a za wiarę da­rował życie, to praw­da, jed­nak czym jest życie w wy­marłym mieście. Bóg dał im więcej przek­leństw, nie mu­sieli jeść i pić więc o zagłodze­niu nie mogło być mo­wy. Trójka szu­kała ocalałych ty­god­niami, zat­ra­cili rachubę cza­su, je­dynym wyz­naczni­kiem były nie re­gular­ne dni i no­ce, po około trzech ty­god­niach poszu­kiwań spot­kało się dwóch chłopaków, spoj­rze­li so­bie w oczy i już wiedzieli że są os­tatni­mi ludźmi w tym mieście. Grzmiący głos bo­ga wciąż roz­brzmiewał im w głowach cho­ciaż z dnia na dzień cichnął, nie by­li wsta­nie za­pamiętać dźwięku gdy cisza go wy­pierała. Szyb­ko obo­je zna­leźli os­tre rzeczy, nie było to trud­ne za­danie w mieście w którym szy­by pękały od gorąca a słupy były os­tro ści­nane przez sza­lejące wiat­ry. Usied­li na prze­ciw siebie na po­sadzce ruin ja­kiejś łazien­ki. Może to przy­padek jed­nak ściana była tak zruj­no­wana że przez dziury wpa­dało ośle­piające światło w którym można było dos­trzec unoszące się dro­bin­ki kurzu, jak­by bóg chciał przy­goto­wać scenę największe­go ak­tu który ma od­być się w no­wym, czy może kończącym się świecie. Je­den z chłopak panicznie trzy­mał ka­wałek szkła, led­wo był wsta­nie ut­rzy­mać os­trzy przed­miot w dłoni, dru­gi na­tomiast trzy­mał go pew­nie, może zbyt pew­nie po­nieważ prze­ciął on je­go skórę, na ziemie pa­dały nieme krop­le szkarłat­nej cie­czy, jak­by to nie miało miej­sca, jed­nak czer­wo­ne pla­my na po­sad­ce były jak naj­bar­dziej real­ne i na­macal­ne. Bóg uważnie się przyglądał, ob­serwo­wał przez wieki zacho­wania ludzi, ich ra­dość, smu­tek, gniew i cier­pienie, był jed­nak ciekaw jak zacho­wają się te­raz ci, którzy przet­rwa­li je­go powrót i zos­ta­li uka­rani fak­tycznie za coś co ka­zał im ro­bić. Wszys­tko nie trwało długo, do krwa­wych plam na po­sad­ce dołączyły wiel­kie, spa­dające jak w zwol­nionym tem­pie słone łzy. Łzy nieza­winionej wi­ny. Stworzy­ciel przyjął do siebie jedną dusze, dru­giej ka­zał żyć z krwią niez­na­jomej oso­by na rękach. Przykazał że zginąć można je­dynie z ręki in­nej oso­by ale te­go nie zro­bił, dru­giemu ka­zał żyć ze świadomością że on nig­dy nie zos­ta­nie zba­wiony, przez wie­czność będzie tułał się przez świat z krwią na rękach. Stworzy­ciel nie był czymś w co można było wie­rzyć czy te­mu ufać, is­tniał by za­dowo­lić siebie a nie tych, którzy w niego wie­rzy­li.
Świat, twór bos­ki zaczął się sta­wiać, sta­rał się po­kazać że też po­winien się liczyć w tej jed­nos­tron­nej wal­ce, jed­nak czy świat chciał pomóc ludziom którzy przeżyli? Raczej nie, wy­dawał się raczej być melan­cho­lij­nym ob­serwa­torem, bóg ka­zał mu mil­czeć więc nie mógł oka­zać ra­dości śpiewem ptaków czy szlochu wy­ciem wil­ka. Miał stać się niemym ob­serwa­torem wy­darzeń, czymś co spisze his­to­rie krwią tych którzy umrą, do­pil­no­wać, aby his­to­ria nie zniknęła. Bo co in­ne­go świad­czy o człowieku jeśli nie jego his­to­ria, coś z cze­go można czer­pać dla przyszłości, szko­da że tak zgub­nej.
Świat nie wyt­rzy­mał i zapłakał, z nieba le­ciały stru­gi rzęsis­te­go deszczu, krop­le które le­ciały z nieba były og­romne. Kro­kody­le łzy, to ideal­ne ok­reśle­nie dla emoc­ji które włas­nie przeżywał świat, on ja­ko je­dyny kochał ludzi, chciał po­kazać im siebie, poz­wa­lać od­kry­wać najróżniej­sze miej­sca, chciał pat­rzyć jak się roz­wi­jają i ja­kie cu­da tworzą. Te­raz, niczym mat­ka która do­wie­działa się o nieuleczal­nej chorobie sy­na zmuszo­ny jest by pat­rzeć jak cho­roba zja­da jej dzieci. Świat często myślał czy nie lepiej byłoby wy­mor­do­wać swo­je dzieci, dać im up­ragniony spokój, za każdym ra­zem kar­cił się w myślach za te myśli a coś w nim pękało, sta­wał się obojętny, za każdym ra­zem tra­cił cząstkę miłości do człowieka aż w końcu stał się zim­nym głazem który nie pot­ra­fił przes­tać płakać.
Dzień znów wstał a na ołtarzu wciąż płynęła świeża krew, ofiara dla ok­rutne­go bóstwa zos­tała nieświado­mie złożona. Oczy wciąż niedom­knięte, szkło wbi­te pros­to w ser­ce, dłoń ska­leczo­na, us­ta otwarte w niemym krzy­ku. Je­den z nich przeżył, stał się zabójcą bra­ta dla ra­dości bo­ga. Przeżył ten bardziej roz­trzęsiony, był wsta­nie za­bić pew­ne­go swoich czynów chłopa­ka który te­raz leżał jak­by ze spokojem na twarzy. Błogim wy­razem twarzy który ka­zał zas­ta­nowić się czy śmierć nie jest da­rem, zos­tał ten który miał nig­dy nie zaz­nać spo­koju, od ra­zu zro­zumiał że bóg złamał włas­ne przy­sięgi, jedne­mu z nich nie poz­wo­lił um­rzeć cho­ciaż obo­je mieli szkło wbi­te pros­to w ser­ca. Chłopak nie mógł naj­pierw uwie­rzyć, czuł jak krew z je­go ra­ny sączy się na dru­giego chłopa­ka który już bez tchu oparł się na pier­wszym ra­mieniem. Ran­ny czuł że je­go dusza chce uciec z te­go mar­ne­go ciała jed­nak nie była wstanie. Miał na­macal­ny dowód że nie po­winien żyć, szkło uszkodziło struk­turę ser­ca jed­nak nie był wsta­nie wy­zionąć ducha i wciąż tu tkwił. Trzęsący­mi się ręka­mi odep­chnął truchło gdzieś na bok, upadło na ziemie bez żad­ne­go odgłosu, człowiek po śmier­ci tu­taj nie zos­ta­wia po so­bie na­wet głosu, żad­ne­go dźwięku. Niemy krzyk, niemy szloch i zak­rwa­wione ub­ra­nia, całko­wita ut­ra­ta nadziei i ut­ra­ta człowieczeństwo. Chłopak nie mógł już na­zywać się człowiekiem, za­bił całko­wicie niez­naną mu osobę. Je­go psychi­ka zos­tała doszczętnie zniszczo­na, naj­pierw pow­ra­ca bóg który niszczy świat, te­raz zmienia włas­ne re­guły a naj­gor­szym było to że chłopak za­bił człowieka bez chwi­li za­waha­nia. Zeb­rał się z ziemi i ruszył przed siebie już bez ja­kiej­kolwiek is­kry w oku, je­go tęczówki stały się sza­re, wyb­lakłe i bez życia. Wie­dział że nie może po­zos­ta­wać zbyt długo w świętym miej­scu, ruszył bez ce­lu przed siebie a Świat płakał ra­zem z nim, czy chciał go wes­przeć? Czy może po pros­tu płakał z bólu ja­ki bóg mu zgotował.
Ulicą w deszczu szła dziew­czy­na o długich jas­nych włosach, nie czuła smut­ku czy bólu, de­likat­nie się uśmie­chała Szła nieco ta­necznym kro­kiem, cie­szyła się z deszczu który ją otaczał, nie wiado­mo cze­mu sprze­ciwiała się przy­kaza­niom bo­ga, nie oka­zywała lęku, nie szu­kała okaz­ji do sa­mobójstwa, chciała kochać Świat i zaak­cepto­wać ja­kim uczy­nił go bóg.
Dziew­czy­na jak i chłopak szli tą samą ulicą, na­wet obok siebie, gdy­by ruchy dziew­czy­ny były nieco bar­dziej skoczne na pew­no tra­fiłaby na chłopa­ka jed­nak tak się nie stało, szli tuż obok siebie, prawdopodob­nie czu­li na­wet swój za­pach jed­nak nie pot­ra­fili się spot­kać. Nie da­ne było spot­ka­nie mordercy z we­sołą dziew­czyną. Nie chodzi tu na­wet o przy­kaza­nia bo­ga, tym ra­zem nie in­ge­rował, chcąc zobaczyć co się sta­nie, chciał ob­serwo­wać swo­je ek­spe­rymen­ty jak zacho­wają się w konkretnych sytuac­jach. Sęk w tym że oni nie chcieli się spot­kać, obo­je by­li os­tatni­mi ludźmi jed­nak nie chcieli szukać się nawza­jem cho­ciaż by­li tuż obok siebie. Dziew­czy­na za­kocha­na w Świecie żyła swoim życiem, była wsta­nie go zaak­cepto­wać i nie szu­kać zmar­twień a chłopak umierał swoją śmier­cią, miał żyć po wsze cza­sy z niewinną krwią na rękach. Żad­ne z nich nie było ludźmi, by­li tyl­ko obiek­ta­mi rozrywki. Gdy­by tyl­ko by­li wsta­nie pod­nieść swój wzrok mog­li by zauważyć piękny zachód słońca. Tylko w zniszcze­niu tworze­nie.




Hotaro Kyomi
Hotaro Kyomi

Wzrost : 175
Zawód : uczeń

https://stayaway.forumpolish.com/t193-ten-ktory-niesie-swiatlo

Powrót do góry Go down

Powrót do góry


 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach